Przejażdżka dorożką przez wieczorną Warszawę

Ten wiersz zawsze był mi szczególnie bliski...
Widzę jak wczoraj : maj 1989 roku, moja matura z języka polskiego. Idę od tramwaju ulicą Madalińskiego na Kazimierzowską do Technikum Odzieżowego w stroju galowym własnej produkcji. Biała bluzka z karczkiem i falbankami i granatowa spódnica z klosza o regulaminowej długości....Nie boję się , bo wiem, że będę pisała "wolny temat" - bo przecież zawsze taki musi być.... powtarzam w spokoju w pamięci ulubione wiersze , między innymi w mojej głowie brzmi: Warszawo, wierz mi - kocham Cię smutno i tkliwie , po wiek wieków....... wiem, że zacytuje go w całości w mojej maturze z polskiego. Wchodze do sali - ogłaszają tematy:
Jest! "Być człowiekiem to właśnie być odpowiedzialnym - uzadasnij myśl Antoine de Saint-Exupery na podstawie utworu "Nocny Lot " i innych utworów XX wieku".
Ciesze się - to "XX wieku" to mój klucz do pracy maturalnej. Siadam i pisze jak nawiedzona - pracę oddaję pierwsza na sali - 13,5 stron rekopisu papieru podaniowego , od razu na czysto. Nie zdążyłabym przepisać. Zmieściłam tam wszystkie moje ukochane wiersze. Jestem szczęsliwa. Matury ustnej nie musze juz zdawać. Ile ja bym dała, żebym dzisiaj mogła to przeczytać.....

Warszawo, wierz mi, kocham cię smutno
i tkwię, po wiek wieków.
Chociaż w zbrojowni słów z pewnością
precyzyjniejsze słowo mam,
To święty mięsień, ten, co tam po lewej
stronie tkwi w człowieku,
Tak tęskni, tak o żebra tłucze...
I co z nim począć nie wiem sam.

Trzęsie dorożka. Spływa zmierzch. Stygną
w Warszawie ślady po dniu.
To miasto pełne jest młodości, zwarzone
skwarnym tchnieniem mąk,
Jak ta gałązka, którąm dziś z alejki
łazienkowskiej podniósł,
Jak ten niezręczny ukłon Wazy, jak tej
dziewczyny drżenie rąk.

Oficer w rogatywce śpi, już żywa dusza nie
pamięta,
bo obca go obmywa rzeka, obcy mu borów
szumi liść.
Nie minie wiek, nie minie rok- napiszą
chłopcy i dziewczęta
w zeszytach to, co nam przez gardło ściśnięte
przejść nie może dziś.

Jest to nieznośne niczym raj - w sicie
przesiewać dobra odsiew,
miłość przecedzać przez nieufność, cedzić
przez zęby skąpstwo słów...
Strofuję mój niestały los: "Szczerości naucz
się, mój losie,
Nadziejo, nie traćże nadziei i zbudź się,
zaufanie, znów!"

Dalejże, dorożkarzu, w cwał, już czas latarnie
pozapalać.
Nieprawda, żeśmy juz przeżyli ten
najważniejszy w życiu dzień!
Warszawo, chłopcy z ulic twych wichrzą
czupryny jak z żurnala,
lecz widzę zmarszczki na ich czołach, zadumy
niespodzianej cień!

Trzęsie dorożka. Spływa zmierzch.
Krakowskim ku Staremu Miastu.
Jadę, zstępuję w mrok kawiarni, gdzie dziwna
pani śpiewa wiersz,
gdzie znów kwitnie Czerwony Mak jak innej
już miłości zwiastun...

Powoli jadę przez Krakowskie.
Trzęsie dorożka.
Spływa zmierzch.